|
Pod kudłatym łbem Gwendy. Dla elyty, rodzynków w czekoladzie, śmietanki w kawie, po prostu nas.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Carrie
Junior Admin
Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: dormitorium Krukonek
|
Wysłany: Wto 20:32, 30 Maj 2006 Temat postu: Gniot nad gnioty, czyli... kwiatki jałowca. |
|
|
NIE podoba mi się. Zdecydowanie. Nie o to mi chodziło. Za krótkie. Nie tak. Miało być zabawniejsze. Inne. Lepsze.
Kwiatki jałowca. Prolog+rozdział numer jeden.
***
Właśnie końca dobiegał jeden z tych wieczorów, które najlepiej spędzać w kawiarenkach na uboczu, podczas gdy Boreasz – ten zimnolubny sadysta – goni po ulicach kłaczki kurzu, stare papierki i inne śmieci, niezbędne w każdym wielkim mieście. Edynburg może nie był aż tak wielki, ale spełniał większość kryteriów, które czyniły z niego miejsce odpowiednie na taki wieczór.
Robin wstała z krzesła akurat w chwili, gdy chłodny, przenikliwy wiatr przypuścił kolejny atak na ogromne parasole pewnej kafejki. Wysypała na metalowy blat stolika kilka monet i odliczyła określoną kwotę. Następnie wydzieliła każdej ze swych koleżanek obowiązkowe cmoknięcie w policzek i odeszła szybkim krokiem, złorzecząc pod nosem.
Miała dwadzieścia cztery lata, torbę wypchaną notatkami z wykładów, a w kieszeni stanowczo zbyt cienkiej jak na taką pogodę kurtki – klucze do jej własnego mieszkania. Mieszkała w Edynburgu już dosyć długo, ale każdy rozpoznałby w niej Angielkę. Nie wyzbyła się tego charakterystycznego akcentu, który brzmi, jakby mówiło się, trzymając w ustach śliwkę.
Przekręciła klucz w zamku i pchnęła dłonią drzwi. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu; jeden z klapków rozłożył się wygodnie na samym środku pokoju, podczas gdy drugi wcisnął się pod kanapę. Niewielka, wciąż wilgotna parasolka schła, wepchnięta do stojaka na gazety. Mieszkanie wyglądało tak samo, jak wtedy, gdy opuszczała je w pośpiechu kilka godzin wcześniej... nie. Na pewno nie było w nim wówczas opasłej, szarej sowy, siedzącej wygodnie na parapecie.
Zapewne większość ludzi przestraszyłaby się, widząc wpatrzone w siebie żółtawe ślepia. Robin podeszła jednak do okna i machnęła ostrzegawczo klapkiem.
- Sioooooo!
Ptak łypnął na nią jednym okiem i wysunął w jej stronę nóżkę, do której przywiązany był zwitek pergaminu.
- Nie myśl, że to przeczytam – mruknęła. – Sio, no leć! Leć! Ty... ty koszmarze ornitologa! Opierzona wersjo Belzebuba! Leć, zanim będę miała czym wypchać poduszki! Siooo!
Sowa przesunęła się o kilka centymetrów i spojrzała na dziewczynę z urazą.
Robin obrzuciła zwierzę nieprzychylnym spojrzeniem.
Ptaszysko świdrowało ją oczami ogromnymi jak spodki.
Dziewczyna zrobiła złowróżbną minę.
- No dobrze, wygrałaś – powiedziała wreszcie Robin.
Odwiązała list i przeczytała go pobieżnie. Po chwili zaczęła się pakować, wrzucając do plecaka turystycznego część ubrań i niezbędne przedmioty. Szelest upychanych szmatek mieszał się z cichymi przekleństwami. Życie najwyraźniej skupiło na niej całą swą przewrotną złośliwość.
[----------]
- Tessa? – Robin przytuliła ucho do słuchawki, drugie osłoniła dłonią. – Widzisz... jestem na dworcu... tak, słuchaj, moja matka zachorowała i... sama rozumiesz. Musiałam tu jechać, dowiedziałam się dziś rano, spakowałam się w pośpiechu... nie będzie mnie w Edynburgu przez najbliższe... powiedzmy, że dwa tygodnie... Załatwisz wszystko?
- Ależ, Robbie – Juniper usłyszała zatroskany głos koleżanki. – CO mam załatwić?
Maszyna szczęknęła głucho i przerwała połączenie. Dziewczyna zaklęła soczyście i poprawiła wypchany po brzegi plecak turystyczny. Właściwie znajdowała się w Londynie, gdzieś na jego obrzeżach, miała za sobą koszmarną noc spędzoną w pociągu, a w kieszeni ostatnie kilka funtów. Należałoby jeszcze dodać absolutny brak orientacji w terenie, zadowolenie oscylujące w okolicach zera, potworny ból pleców, głowy, zdrętwiały kark, brudne dłonie...
Robin poprawiła szelki plecaka i wyszła na zewnątrz. Tam przywitała ją uporczywa, zimna mżawka i silne podmuchy wiatru. Po chwili przystanęła i wyjęła z czeluści bagażu ciepły sweter.
- Chyba mnie nie lubisz – powiedziała z wyrzutem, patrząc w niebo.
***
Znała drogę do domu. Ku swojemu niezadowoleniu, wciąż ją pamiętała i szła trochę automatycznie, rozpoznając kolejne ulice, ogródki – które nie zmieniły się przez te lata – i niektórych ludzi. Nie śpieszyła się, wręcz przeciwnie. Wreszcie stanęła jednak pod drzwiami nad wyraz skromnej rodowej siedziby. Chciała zapukać, ale...
- Robin!
Czyjeś szczupłe ramiona objęły ją; wiatr przyniósł słodkawy, dobrze znany zapach ulubionych perfum matki.
- Mama – powiedziała, odsuwając się na odpowiednią odległość.
- Och, Robin. Tak długo... – Harriet Juniper westchnęła cicho. – sześć lat... a teraz przyjechałaś... dla takiej głupiej sprawy...
- Mam nadzieję, że nie głupiej – burknęła studentka. – Opuszczam zajęcia, narażam swoje delikatne ego na niewygody podróży...
Pani domu przygryzła wargi i poprowadziła Robin do środka. W holu czekał wysoki nastolatek. Miał sztywne, nastroszone włosy i podłużną twarz.
- Eryk?... – zapytała niepewnie. Gdy widziała go po raz ostatni, miał dziewięć lat, kosmyki zawsze starannie przyczesane, a na jego nosie tkwiły okulary. Teraz zaś wydoroślał, a w jego twarzy miejsce naiwności zajęło... coś niepokojącego.
- Chyba – powiedział, patrząc w jej oczy.
Zza jego nogi wychyliła się mała, może pięcioletnia dziewczynka. Trochę dalej stała krótkowłosa kobieta, nerwowo splatająca dłonie. Obok niej Robin dostrzegła własnego ojca, opierającego się o poręcz schodów.
Juniper odwróciła się do swojej matki.
- Widzę, że nie próżnowaliście tutaj – rzuciła ironicznie, wskazując powiększoną rodzinę. Z niemałym zadowoleniem spostrzegła, że na policzkach tej konserwatywnej kobiety pojawiły się różowe plamy.
Życie dało jej jakieś trzydzieści sekund na rozkoszowanie się głęboką konsternacją familii. Chwilę później odezwała się owa stojąca w głębi kobieta o krótkich włosach:
- To ja was może przedstawię... Robin, to jest Ornella, twoja kuzynka i... córka. Chrzestna, że tak powiem.
Tym razem to Robbie odebrało mowę.
***
Odłożyła kubek. Sączyła swoją kawę już pół godziny, musiał nadejść ten moment, w którym na dnie naczynia zostały tylko resztki płynu. Obok siedział Eryk, nie spuszczający z siostry wzroku.
- To ja może... wypłuczę... – bąknęła Robin i wstała, przewracając krzesło.
Opłukała kubek i odłożyła go na półkę. Cisza uwierała coraz bardziej.
- Więc... sprawa musi być wyjątkowo paskudna – zagadnęła. – A ja mam zeznawać, żebyście mogli nadal grzać wasze... grzać się w miłym ciepełku tego uroczego domostwa?
- Robbie, proszę – Harriet wyprostowała się i uniosła głowę. – Sprawa jest poważna. I wcale nie chodzi o naszą wygodę.
- Nie widzę lepszego powodu, dla którego miałabyś mnie tutaj ściągać – odparowała.
- Elspeth – szepnęła kobieta. – Robin, proszę cię, niech będzie tak, jak sześć lat temu...
Twarz dziewczyny stężała.
- Nie mieszaj do tego Elspeth – powiedziała ostro. – I nie będzie tak, jak sześć lat temu. Daj – odezwała się do brata i zabrała mu kubek sprzed nosa.
Starannie szorowała naczynie w zlewie.
- Robbie... – to znów matka. – Czy nie mogłabyś... no wiesz... tak jak my... skorzystać z różdżki? Gdzie ją masz?
Robin odłożyła kubek i skrzywiła się lekko. Gdyby szanowna pani Juniper wiedziała, jaka będzie odpowiedź córki, nie zadawałaby tego pytania. To, co dziewczyna rzuciła tak lekko, wywołało reakcję gorszą niż magiczny tajfun połączony z atakiem niuchaczy przypuszczonym na salon jej domu.
- Złamałam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lem
Dołączył: 07 Kwi 2006
Posty: 1653
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: dom / internat
|
Wysłany: Wto 20:39, 30 Maj 2006 Temat postu: |
|
|
Znaczy...
Czytałam pięć razy. Albo jestem nieprzytomna, albo już w ogóle mi odbija. Niewiele rozumiem.
Ale i tak mi się podoba. Przestudiuję raz po raz i się uda.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Carrie
Junior Admin
Dołączył: 11 Kwi 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: dormitorium Krukonek
|
Wysłany: Wto 20:41, 30 Maj 2006 Temat postu: |
|
|
Ja czytam po raz drugi i łapię się za głowę.
Dwie fizyki to rzecz zdecydowanie szkodliwa.
Lem, gratuluję cierpliwości. Ja sama nie do końca rozumiem ten tekst, ale on chyba miał taki być. Same niedomówienia, nie będzie praktycznie nic podanego na dłoni. O.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Fretka
Dołączył: 06 Kwi 2006
Posty: 6761
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 8:42, 31 Maj 2006 Temat postu: |
|
|
Aleś mnie zaskoczyła na koniec. Własną różdżkę złamać, ajjj...
Nie jęcz Carrie, urocze to było
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
tibby
Junior Admin
Dołączył: 09 Kwi 2006
Posty: 3950
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 10:36, 31 Maj 2006 Temat postu: |
|
|
Buahahahaha *tarza się po ziemi*. Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego, że złamie różdżkę. Cudnie. Mi się podoba. Nie narzekaj już tak.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|